Niemiecki szpieg w warszawskim szpitalu
3 Stycznia 2013
Warszawa. Zwykłe, późne lato roku 1939. Czasem z nieba padał deszcz, ale znacznie częściej niemieckie bomby i pociski artyleryjskie. Padały zwłaszcza na szpitale, bo te były dobrze oznakowane czerwonymi krzyżami, co ułatwiało celowanie. Szpitale pracowały bez wytchnienia. Rannych zwożono niemal bez przerwy. Personel lekarski nie miał czasu na sen. Spano czasem po kilka tylko godzin, a zazwyczaj nawet mniej. O normalny posiłek też było trudno.
W jeden z takich dni do Szpitala Okręgowego przy ulicy 6 Sierpnia przyszedł młody chłopiec ubrany w mundur harcerski. Pojawił się od strony Placu Narutowicza, gdzie teren był od pewnego czasu minowany przez wojska polskie. Na dodatek za parkanem szpitala, na polach widać było wrogie stanowiska artylerii. Nieuniknione były pytania.
Mówił, że przybył pieszo z Częstochowy, że szedł bokami, spał w rowach i piwnicach i w którymś momencie musiał wyprzedzić niemieckie kolumny, a ostatnią noc przespał jak zabity w piwnicy jakiegoś domu przy Filtrowej. Kiedy się przebudził, ulica była pusta i udało mu się przedrzeć do swoich, do Warszawy.
Nawet po tak ciężkich przeżyciach nie chciał przyjąć niczego do jedzenia, wykręcał się mówiąc, że przed chwilą ktoś go poczęstował czekoladą. Włóczył się tylko po piętrach i salach szpitala. Ktoś litościwy dał mu nawet jakieś pieniądze. Po kilku godzinach stwierdził, że musi wrócić do rannego przyjaciela, o którym niespodziewanie sobie przypomniał. Zamierzał odejść w kierunku zaminowanego pola, ale obawiał się, że go nie przepuszczą. Ktoś nawet zaoferował swoje usługi jako przewodnik, ale chłopiec grzecznie odmówił, niby chcąc jeszcze chwilę odpocząć.
Wszystko wyglądałoby prawdopodobnie, gdyby nie jeden szczegół - chłopak odziany był w czyściutkie, świeżo wyprasowane ubranie. Po tak ciężkiej i niebezpiecznej wędrówce wydawało się to niemożliwe. Zapytano go o to wprost. Odparł speszony, że ubranie pożyczył od kolegi. Zaraz potem się pożegnał.
Rozpoznano w nim niemieckiego szpiega dopiero, gdy podszedł do bramy, rozejrzał się i zaczął uciekać w kierunku Filtrowej i pozycji wroga. Po strzale polskiego wartownika dalej biegł zygzakiem, próbując uniknąć kolejnych strzałów, które jednak nie padły.
Cztery tygodnie tego pamiętnego września, niezależnie od pory dnia czy nocy, to nieprzerwana praca skrajnie wyczerpanego psychicznie i fizycznie personelu medycznego. Zabiegi przeprowadzane podczas ostrzału, zatrważająco duża śmiertelność wśród pacjentów, zabici i ranni wśród lekarzy i pielęgniarek, brak środków opatrunkowych i lekarstw, brak wody i pożywienia, niekończący się strumień rannych, częste ewakuacje z ostrzeliwanych budynków szpitalnych.
Te ekstremalne warunki osłabiły koncentrację Polaków i sprawiły, że hitlerowcom udał się tak nieudolnie obmyślony rajd wywiadowczy.
I tylko ktoś owładnięty manią porządku mógł wymyślić, by w środek niszczonego właśnie miasta wysłać chłopca w nienagannie czystym, zaprasowanym w kancik wdzianku.