Warszawskie powiązania Jamesa Bonda
29 Października 2012
Tym razem będzie coś z fikcji literackiej. I wcale nie chodzi o "Lalkę" Prusa czy "Kamienie na szaniec" Kamińskiego, które w temacie Warszawy przewijają się niezliczoną ilość razy, pozostawiając wrażenie, że w Warszawie nie było nic innego poza biednym Powiślem i zakonspirowanymi harcerzami podczas okupacji niemieckiej. Mowa jest jednak o dziele zdecydowanie mniej wybitnym, lecz bardziej rozpoznawalnym na świecie.
Otóż, co Jamesa Bonda łączy z Warszawą?
Poza tym, że w kinach puszczane są co chwila nowe filmy o nim, to z Warszawą łączy go, jak dotąd jedynie, pewna postać. Oto jaka:
Dr Ernst Stavro Blofeld, bo o nim jest mowa, to postać z książek o Bondzie, Jamesie Bondzie. W filmach początkowo nie pokazywano twarzy Blofelda, starannie ją ukrywając, a jedynie ramiona trzymające kota. Później zrezygnowano z tej konwencji. Jest on jednym z głównych wrogów agenta Jej Królewskiej Mości i szefem terrorystycznej organizacji WIDMO (ang. SPECTRE - SPecial Executive for Counter-intelligence, Terrorism, Revenge and Extortion).
W książce "Operacja Piorun" Iana Fleminga dowiadujemy się, że Ernst urodził się 28 maja 1908 roku (jest to też data urodzin Fleminga) w Gdyni, która wtedy była niczym więcej niż rybacką wioską na terytorium Prus. Ojciec był Polakiem a matka Greczynką.
Ale co Blofeld ma wspólnego z Warszawą?
Ano właśnie na naszych uczelniach wykształcił swój arcyprzestępczy umysł, studiując: ekonomię i historię polityczną na Uniwersytecie Warszawskim, a następnie inżynierię i elektronikę na Politechnice Warszawskiej.
W wieku dwudziestu pięciu lat objął skromną posadę w centralnej administracji Ministerstwa Poczt i Telegrafów, mającej swą siedzibę przy dzisiejszym placu Powstańców Warszawy, mniej więcej tam, gdzie teraz stoi budynek NBP. Przewidując wybuch II wojny światowej, Blofeld sporządził kopie ściśle tajnych depesz, do których miał dostęp z racji swej pracy i sprzedał je III Rzeszy. Przed atakiem Niemców na Polskę w 1939 roku zatarł po sobie wszelkie ślady i przeniósł się do Turcji.
Swą pozycję wykorzystywał również do wewnętrznego handlu, obracając akcjami na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych – w nieistniejącym dziś budynku przy Królewskiej na wylocie ulicy Zielnej, dzięki czemu zdobył fundusze na rozkręcenie przestępczego interesu.
Jak widać na powyższym przykładzie, Warszawskie uczelnie są w stanie wykształcić nieprzeciętne umysły, mogące zabłysnąć na arenie międzynarodowej, nie tylko je marnować. Miasto natomiast daje niewyobrażalne możliwości rozwoju kariery... hmm... tylko dlaczego terrorystycznej?