Manifestacja 25 lutego 1861 roku - preludium Powstania Styczniowego
30 Sierpnia 2012
Przegrane powstanie w roku 1831 i następujący po nim terror paskiewiczowski, kładły się cieniem na wierze społeczeństwa w możliwość odzyskania niepodległości. Wszelki opór przeciw zaborcy był brutalnie tłamszony. Nastroje powstańcze zostały złamane. Tysiące ludzi w więzieniach lub zesłani na Syberię. Zaczął się okres spotkań towarzyskich, rozwoju życia kulturalnego, o walce mało kto mówił głośno. Mimo tego, gdzieś w środku każdego niemal mieszkańca, tliła się chęć oporu. Czekano tylko, aż nadejdzie właściwy czas.
Gdy zaczął się rok 1861 wydawało się, że jest to odpowiedni moment. Już od kilku lat wzbierały w ludziach nastroje patriotyczne, pobudzane zawiedzionymi nadziejami. Kiedy Aleksander II wstępował na tron w 1855 roku, oczekiwano złagodzenia terroru wprowadzonego przez jego ojca. Nowy car popełnił jednak błąd, niezbyt trafnie oceniając polskie społeczeństwo. Żeby wprost powiedzieć, by porzucić nadzieję, by niczego nie oczekiwać. Jakże pewne było, że zrobimy coś dokładnie odwrotnego.
Nawet w tak zapuszczonej prowincji cesarstwa, jak Królestwo Polskie, spodziewano się reformy rolnej i zamianę pańszczyzny na czynsz. W tej sprawie radzili włościanie zrzeszeni w Towarzystwie Rolniczym pod przywództwem Andrzeja Zamoyskiego. Była to wówczas jedyna oficjalna instytucja w kraju, zrzeszająca i reprezentująca Polaków. Społeczeństwo wiedziało w niej namiastkę polskiej władzy, która broniła narodowych interesów. Od 21 lutego 1861 roku Towarzystwo obradowało w Pałacu, zwanym wówczas Namiestnikowskim, i 25 lutego miano zatwierdzić uchwałę uwłaszczającą chłopów.
Tymczasem na 25 lutego o zmroku zaplanowano procesję upamiętniającą rocznicę bitwy grochowskiej. Spodziewano się udziału głównie ludności uboższej, rzemieślników i robotników, oraz trochę urzędników i uczniów nielicznych warszawskich szkół. Rosjanie obawiali się wybuchu uczuć patriotycznych, zwłaszcza na polach Olszynki Grochowskiej, gdzie trzydzieści lat temu polskie wojsko odparło ichnią armię. Dlatego rozebrano jedyny most prowadzący na drugi brzeg, u wylotu ulicy Bednarskiej. Dodatkowo przedstawiciele Towarzystwa zażądali od Rosjan ochrony zebrania, twierdząc, że porządek na ulicach leży w gestii władz policyjnych. Przy pałacu ustawiono więc kompanię piechoty. Ziemiaństwu wciąż nie bardzo było po drodze z dolnymi warstwami społeczeństwa. Niewielu się domyślało, jak zmienią się relacje społeczne na przestrzeni kilku następnych lat.
Rozebranie mostu sprawiło, że organizatorzy uroczystości musieli zmienić plany. Ustalono, że manifestacja rozpocznie się przed kościołem paulińskim na ulicy Długiej, a potem przez Starówkę przejdzie pod Pałac Namiestnikowski, wyrażając swe poparcie dla Towarzystwa Rolniczego i dalej, aż na Plac Trzech Krzyży.
Gdy manifestanci ustalili drogę na Stare Miasto, namiestnik Gorczakow postanowił nie przepuścić ich na Plac Zamkowy. Koło godziny 15 popołudniu na Rynek przybyło kilkunastu akademików i młodzieży, by uporządkować teren. Zniesiono stragany, zgarnięto śnieg, a plac wysypano piaskiem, by ułatwić przejście pochodu. Pracom tym przyglądało się wielu policjantów, obecnych w pobliżu Rynku. Nie przeszkadzali, a niektórzy wręcz pomagali. Wydaje się, że sam Gorczakow rozkazał rozebrać stragany, aby ułatwić operacje wojskowe.
Około godziny 17 na Rynku były już tłumy, ktoś pod kamienicą Fukiera wznosił bojowe okrzyki: "Garibaldi! Trzeci Maja! Precz z Moskalami!". Atmosfera stawała się gorąca. Na Plac Zamkowy wyprowadzono oddziały piechoty i jazdy. Oberpolicmajster Fiodor Trepow udał się na Rynek, wzywając tłum do rozejścia się. Interwencja nie powiodła się, więcej, skończyła się totalną klęską. Rozeźlony brakiem reakcji społeczeństwa warszawskiego na swe rozkazy, próbował siłą odciągnąć jednego z akademików, niejakiego Krajewskiego. Ten zdecydowanie niechętny temu pomysłowi, żelaznym prętem obił policmajstra po obliczu.
Incydent ten nie uszedł uwagi warszawskiej ulicy i już w niedługim czasie można było zewsząd usłyszeć piosnkę o takich oto słowach:
Na Starym Mieście przy wodotrysku
Pułkownik Trepow dostał po pysku.
Na dodatek następnego dnia chodził Trepow z obwiniętą głową, ku uciesze całego miasta.
Według innej wersji, już podczas gromadzenia się ludzi pod kościołem, dostał zamarzniętą grudą błota w czoło od przekupki ze Starego Miasta. Jak było naprawdę, nie wiadomo. Może oberwał dwa razy?
Upokorzony i obity Trepow powrócił na Zamek, gdzie zdecydowano się na użycie wojska. Tymczasem przed rozpoczęciem procesji, przed kościół zajechał niepozorny wóz, niby śmieci wiozący. W rzeczywistości przemycano w nim wielką chorągiew z Orłem i Pogonią. Rozdano też mniejsze chorągiewki w narodowych barwach. Koło godziny 18 pojawili się młodzi ludzie z pochodniami. Procesja, wpierw nieliczna, gęstniała z każdym krokiem. Otwierały się okna, z których rzucano wieńce i kwiaty. Z okrzykami i śpiewem na ustach pochód dotarł na Rynek Staromiejski.
Uniesienie wśród ludu było wręcz namacalne, radość na twarzy i łzy w oczach. Oto, po raz pierwszy od wielu lat, maszeruje polski lud pod własnym sztandarem. Atmosfera ta nie trwała długo. Rosyjski namiestnik realizował swój plan powstrzymania pochodu. Od ulicy Świętojańskiej na Rynek wpadli z impetem konni żandarmi, którzy kilkukrotnym natarciem rozpędzali tłum, szablami płazując opornych. Część Warszawiaków nie ustąpiła od razu i broniła się czym popadło. Rzucano w Rosjan kamieniami, bito kijami i metalowymi prętami. Niejeden żandarm miał obity hełm i pokiereszowaną głowę. Z okien leciały szczapy drewna i naczynia kuchenne, konie straszono zapalonymi pochodniami, siejąc popłoch.
Wojskowe doświadczenie wzięło jednak górę. Otoczone czoło pochodu, gdzie maszerowali organizatorzy i odseparowane od reszty, nie było w stanie długo przeciwstawiać się zorganizowanym oddziałom, zwłaszcza że szarże żandarmów rozpędziły większość ludzi po bramach i uliczkach i nie było już wsparcia. Kilkudziesięciu czołowych demonstrantów szybko obezwładniono i aresztowano. Wielu było rannych.
Brutalność władz zszokowała społeczeństwo. Krwi, jaką rozlano na warszawskim bruku, nie zapomniano. Od tamtego momentu patriotyczne manifestacje odbywały się niemal codziennie, krwi przelanej przybywało. Władze przekonane o ujarzmieniu polskiego społeczeństwa, nie były przygotowane na taki obrót spraw. Obudzono ducha narodowego, który w dwa lata później poprowadził naród ku Powstaniu Styczniowemu.